12-tygodniowy plan - tydzień piąty (11)
To był ciężki dzień, a ja chcę jeszcze dzisiaj trochę rzeczy zrobić więc krótko...
Ten tydzień był udany i miałem dużo energii, chyba już się wykurowałem, mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej. Do piątku dosyć intensywnie zajmowałem się nauką kodowania (o wynikach tego tygodnia napiszę za chwilę), a w piątek moja frustracja związana z zamulaniem komputera przez Windę 10 sięgnęła zenitu i postanowiłem zainstalować Linuxa.
Ogólnie mój sprzęt jest, bardzo delikatnie mówiąc, mocno przestarzały a Windows 10 jako tako działał na nim przez pierwszy miesiąc od instalacji. Na razie nie stać mnie na wymianę sprzętu na nowszy więc doszedłem do wniosku, że podejmę się tego, o czym już od dawna myślałem, czyli migracji na "pingwina". Nie znam się na tym jeszcze za bardzo (a w zasadzie to w ogóle się jeszcze na tym nie znam) ale intuicja mi podpowiada, że Linux będzie dużo bardziej stabilny i szybki na moim komputerze. Poza tym wydaje mi się, że środowisko Linuxowe jest dużo lepsze do programowania niż Winda. Uznałem, że weekend jest na to świetnym momentem. No i się zaczęło...
Pierwsze wyzwanie, to wybór odpowiedniej dystrybucji. Dostępnych jest ich pierdyliard, a przy moim niezdecydowaniu i wybredności ilość możliwości bynajmniej nie jest ułatwieniem. Z jednej strony bardzo chciałbym jak najszybciej i jak najwięcej korzystać z konsoli, czyli obsługi OSa przy użyciu komend, co już samo w sobie jest mocno zbliżone do programowania. Z drugiej strony nie chciałem rzucać się od razu na głęboką wodę i pracę na Linuxie bez interfejsu graficznego, jak radzą niektórzy w sieci, bo to by oznaczało, że najbliższe tygodnie musiałbym spędzić na nauce Linuxa i inne tematy zupełnie poszłyby w odstawkę. Po szybkim przeglądzie internetów, przeczytaniu kilku blogów i obejrzeniu kilku vlogów na tapecie pozostały 3 dystrybucje: Debian, Manjaro i Mint. Jedną z najbardziej popularnych dystrybucji, Ubuntu, wykluczyłem od razu. Już kiedyś czytałem, że jest to gniot, a teraz jeszcze gdzieś mi się przewinęło, że jego właścicielem jest Microsoft.
Po przeczytaniu jednego artykułu mój pierwszy wybór padł na Minta. Niewiele myśląc zabrałem się za instalację. Na wszelki wypadek, gdyby jednak praca z Linuxem okazała się ponad moje siły nie odinstalowywałem Windy a Minta instalowałem jako drugi system na dysku. W trakcie instalacji cały czas jeszcze przeszukiwałem internet w celu znalezienia argumentów utwierdzających mnie w przekonaniu, że mój wybór był słuszny, jednak skutek był odwrotny. Im więcej czytałem tym bardziej dochodziłem do wniosku, że to nie będzie to. Gwoździem do trumny dla tej dystrybucji był interfejs graficzny, który po prostu nie przypadł mi do gustu. Szybko podjąłem decyzję o wywaleniu tego systemu z dysku i instalacji któregoś z pozostałych dwóch, jednak w tym momencie bardziej skłaniałem się w stronę Debiana.
Niestety w tym momencie pojawił się pierwszy duży problem, otóż po usunięciu Minta na moim komputerze pozostał bootloader Grub, którego w żaden sposób nie mogłem się pozbyć. Ktoś mógłby spytać dlaczego chciałem się go pozbyć, skoro i tak zamierzałem za chwilę zainstalować nowy system i taki bootloader będzie potrzebny. Moja odpowiedź: kurwa nie wiem, po prostu jestem taki pojebany, że jak coś instaluję to chcę, żeby to było sterylne, tzn bez żadnych pozostałościach po poprzedniej instalacji. Walczyłem z tym problemem do późnych godzin nocnych. W pewnym momencie doszło do tego, że już nic nie mogłem z tego dysku odpalić, bo Grub nie dość że nie chciał się odinstalować to jeszcze uległ uszkodzeniu. Już myślałem, że będę musiał formatować dysk i stawiać wszystko, łącznie z Windowsem od nowa, jednak rzutem na taśmę trafiłem na apkę na moim ratunkowym pendrivie z Hiren'em, która w kilka sekund rozwiązała mój problem.
Następnego dnia przystąpiłem do instalacji nowego systemu, jednak po odpaleniu z pendrive'a Debiana w wersji life, ostatecznie zdecydowałem się na Manjaro (interfejs Debiana odrzucił mnie jeszcze bardziej niż Minta). Cała instalacja przebiegła nadzwyczaj sprawnie i bezproblemowo. Po kilkunastu minutach mój nowy Linux był zainstalowany i gotowy do startu. Reboot i..., WHAT THE FUCK? Nie ma bootloader'a tylko od razu startuje Windows. Co za ironia losu, najpierw przez pół dnia i pół nocy nie mogłem się pozbyć GRUB'a z kompa, a teraz nie mogę go z powrotem zainstalować. Jakiś koszmar.
Przez dwa dni szukałem rozwiązania, wertowałem internet, inicjowałem każdy, nawet najbardziej absurdalny pomysł, reinstalowałem Manjaro chyba 3 razy i nic. Po każdym restarcie, jak w jakimś koszmarze, mym oczom ukazywało się logo Windowsa. Coraz bardziej skłaniałem się ku temu, żeby wywalić w cholerę tą Windę i zainstalować samego Linuxa. W akcie desperacji odpaliłem BIOS. W zasadzie to nie wiem co tam chciałem znaleźć, przecież nie modyfikowałem nic w BIOSie, a wcześniej GRUB działał. Przejrzałem wszystkie zakładki i tak jak się spodziewałem, nic nie znalazłem na temat bootloader'a. Już miałem zamykać BIOS i pójść płakać w poduszkę gdy spostrzegłem coś dziwnego. Jako pierwszy dysk startowy ustawiony był dysk na którym nie ma żadnego systemu operacyjnego. Pierwsza myśl była taka, że to przecież nie może mieć znaczenia, bo wcześniej bootloader działał a nie dokonywałem żadnych zmian w BIOSie, jednak mimo to zmieniłem kolejność dysków na liście. Reboot i.... ahahahhahahaaahhahaa, działa, nie ujrzałem znienawidzonego symbolu okienek tylko panel GRUBa.
Udało się, kosztowało mnie to masę nerwów, frustracji i czasu, ale ostatecznie mam zainstalowane Manjaro i jak na razie bardzo mi się ta dystrybucja podoba. Jeszcze muszę ją trochę skonfigurować i nauczyć się sprawnie obsługiwać, ale czuję że to była dobra decyzja. Co prawda poświęciłem temu cały mój dostępny czas w weekend, ale myślę że spokojnie mogę to zaliczyć do czasu poświęconego nauce programowania, bo dużo się w tym czasie nauczyłem.
Podsumowując piąty tydzień: na naukę programowania, rozumianą jako praca z kursem przeznaczyłem 3 bloki po 1.5h, ale do statystyk doliczam kolejne 3 bloki po 1,5h bo co najmniej tyle czasu spędziłem z konsolą Linuxa. Na freeCodeCamp zadania rozwiązywałem 5 razy. Natomiast biorąc pod uwagę, że przez weekend przegrzebałem się przez masę anglojęzycznych forów i artykułów poświęconych linuxowi, szacuję, że na angielski przeznaczyłem jakieś 2,5h, a więc 10 bloków po 15min. Busuu nadal nie odpaliłem.
Ten tydzień będzie mało produktywny jeśli chodzi o naukę programowania, bo w czwartek wyjeżdżamy odwiedzić moją rodzinę, ale postaram się jak najwięcej czasu spędzić na słuchaniu podcastów i oglądaniu vlogów o tematyce związanej z programowaniem po polsku i po angielsku.
To tyle, miało być krótko, a się rozpisałem. W sumie to mam jeszcze mnóstwo przemyśleń, którymi chciałbym się tu podzielić, ale mam zbyt mało czasu na to i są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Jeszcze niecałe dwa miesiące i będę miał znacznie więcej czasu, a wtedy nadrobię zaległości.
Komentarze
Prześlij komentarz