Kryzys wieku średniego (1)

Cześć,
Jestem Kiki,
W tym roku skończyłem 40 lat i postanowiłem zmienić swoje życie...

Ale po kolei.

Dwadzieścia lat temu przeprowadziłem się z Podlasia do Warszawy z jasno określonym planem: skończyć informatykę na Polibudzie, dostać pracę w IT i rozwijać karierę jako programista.

Pamiętam jak dziś, że podczas wypełniania dokumentów zgłoszeniowych do egzaminów na Politechnikę dotarłem do rubryki, w której miałem wpisać alternatywny kierunek studiów, gdybym nie dostał się na główny. Wziąłem do ręki informator i pierwsze co mi wpadło w oczy to Mechatronika. Nie miałem zielonego pojęcia, co to jest, spodobała mi się nazwa. Zresztą nie miało to znaczenia, przecież liczyła się tylko Informatyka.

Los chciał, że na liście osób zakwalifikowanych na Informatykę nie znalazłem mojego nazwiska, za to znalazłem je na liście Mechatroniki. Najpierw stwierdziłem, że postudiuję rok i postaram się o przeniesienie na wymarzony kierunek. Potem poczytałem trochę o Mechatronice i uznałem, że to dosyć ciekawy kierunek i postanowiłem zobaczyć, jak się rozwinie sytuacja oraz jak mi się tam spodoba.

Zamieszkałem w akademiku. Nie wiem jak teraz, ale 20 lat temu większość akademików była rajem dla imprezowiczów. Akademik, do którego ja trafiłem, spokojnie znalazłby się w top 3 najbardziej imprezowych akademików w Warszawie, gdyby taki ranking był prowadzony, a ja wręcz uwielbiałem dobrze się zabawić. Po trzech latach „studiowania” i niezaliczeniu drugiego roku postanowiłem przenieść się na studia zaoczne i znaleźć pracę. Przeprowadziłem się też na stancję.

Mniej więcej rok później poznałem moją przyszłą żonę, a po następnych kilku miesiącach trafiłem do młodej firmy doradztwa finansowego i „popłynąłem” w karierę finansisty. Dość szybko z doradcy awansowałem na kierownika zespołu. Wtedy doszedłem do wniosku, że skoro tak dobrze sobie radzę w sprzedaży instrumentów finansowych, to studia na Politechnice są stratą czasu i kasy, więc się wypisałem. Tamten okres to był istny rollercoaster, rano biuro, popołudniami spotkania z klientami a wieczorami imprezy. Działo się. W 2008r przyszedł kryzys na rynkach kapitałowych. W kilka miesięcy rozpadł się mój zespół Doradców Finansowych. Niedługo potem zostałem Doradcą Biznesowym w banku, a następnie Dyrektorem oddziału banku. Po 2 latach porzuciłem bankowość i powróciłem do doradztwa finansowego. Zostałem Managerem Sprzedaży w filii szwajcarskiego towarzystwa ubezpieczeniowego. Dwa lata później szwajcarzy wycofali się z Polski, a ja zostałem szefem biura w prywatnej, polskiej firmie pośredniczącej w sprzedaży papierów wartościowych oraz innych instrumentów finansowych.

Pierwszy przełom nastąpił, gdy moja żona zaszła w ciążę, doszedłem do wniosku, że praca w finansach kosztuje mnie zbyt wiele stresu i mam zbyt mało czasu dla rodziny i że w gruncie rzeczy ta praca nie sprawia mi przyjemności. Pojawił się też aspekt stabilności finansowej. Moje wynagrodzenie w stu procentach zależało od sprzedaży. Owszem były miesiące, że zarabiałem ponadprzeciętnie, ale zaraz potem pojawiały się okresy, kiedy ledwo wiązałem koniec z końcem. Jakby tego było mało, straciłem kilku kluczowych klientów przez malwersacje po stronie podmiotów, których papiery wartościowe oferowaliśmy. W sumie w branży finansowej spędziłem 15 lat.

Los się do mnie uśmiechnął. Okazało się, że przyjaciółka mojej żony szuka doświadczonego managera do nowego projektu w korporacji tytoniowej. To był strzał w dziesiątkę. Dobre, stałe wynagrodzenie plus premie co miesiąc, samochód służbowy również do użytku prywatnego (bez ograniczeń 😳), pakiet medyczny dla całej rodziny i praca zdalna oraz w terenie, istny raj. W międzyczasie urodziła nam się córeczka i wydawało się, że już nic złego nie może nas spotkać.

Niestety radość nie trwała długo, niespełna rok po starcie projektu zarząd postanowił zredukować projekt o 80%. Jako że miałem jeden z najkrótszych staży w tej firmie, znalazłem się wśród osób, którym podziękowano za współpracę. Wtedy postanowiłem pójść na swoje i zacząć własny biznes ekologiczny. Gdy już mój pomysł nabierał kształtów, odezwała się do mnie konkurencyjna firma z branży tytoniowej, do której w międzyczasie wysłałem aplikację. Wspólnie z moją ukochaną małżonką doszliśmy do wniosku, że w obecnej sytuacji najlepiej będzie przyjąć składaną mi ofertę, a równolegle rozwijać swój biznes.

Niestety szybko okazało się, że praca dla tej korporacji wymaga tak dużego zaangażowania z mojej strony, że na rozwój biznesu nie starcza ani czasu, ani sił, a niewielkie pozostałe zasoby tychże wolałem wykorzystać na zabawę z moimi pociechami. Odłożyłem więc projekt własnej firmy na później. Ostatecznie wyszło mi to na dobre, bo chwilę później wybuchła pandemia i mój biznes nie miałby racji bytu, gdyż w znacznym stopniu opierał się na współpracy z branżą gastronomiczną, która została całkowicie zamknięta na długie miesiące.

W maju zeszłego roku los kolejny raz postanowił się do mnie uśmiechnąć. Dostałem propozycję objęcia stanowiska Dyrektora ds. Rozwoju Rynków Zagranicznych w dużej polskiej firmie zajmującej się hurtowym handlem międzynarodowym. Niewyobrażalna wręcz szansa: bardzo wysokie wynagrodzenie, pełna autonomia w doborze ludzi do zespołu, rynków, produktów, raportowanie bezpośrednio do właściciela firmy. Po rozmowie z właścicielem dostałem zapewnienie, że to, co chciałem robić na własną rękę, będę mógł robić z nim tylko w sto razy większej skali. Normalnie American Dream... do czasu.

W grudniu 2020r rozstałem się z tą firmą. Spędziłem tam zaledwie 6 miesięcy, a byłem na skraju załamania nerwowego. To był koszmar. Nic nie pokrywało się z tym, o czym była mowa przed moim zatrudnieniem. Właściciel tej firmy to był psychopata o mentalności Łukaszenki 😱. Na domiar złego, również w grudniu zachorowałem na COVID i byłem też w bardzo kiepskiej formie fizycznej. Jak już skończył się mój okres wypowiedzenia i rozliczyłem się ze wszystkiego, poczułem, jakby ktoś zdjął ze mnie ogromny ciężar. Potrzebowałem następnych trzech miesięcy, żeby wrócić do jako takiej sprawności fizycznej i psychicznej.

Wtedy postanowiłem wrócić do mojego pomysłu na biznes. Zająłem się detalami, wymyśliłem nazwę, zacząłem tworzyć logo i materiały marketingowe. Spędziłem wiele godzin przed komputerem, nauczyłem się obsługi GIMP-a, Inkscape'a i Scribusa. Stworzyłem projekt logo, wizytówek, katalogi produktów, ulotki marketingowe. Wszystko to sprawiało mi niesamowitą radość, a wręcz przyjemność. W międzyczasie zacząłem kontaktować się z potencjalnymi klientami.

Moje plany nieco pokrzyżowała kolejna fala COVID. Zamknięto żłobki oraz przedszkola i w ciągu dnia musiałem zajmować się dziećmi. Zdecydowaliśmy się wypisać córkę ze żłobka, bo za dużo nas to kosztowało, więc jak ponownie otwarto przedszkola, nadal opiekowałem się moją Księżniczką. Pomyślałem, a co tam, skoro i tak jestem uziemiony, to podszkolę się z HTML-a, CSS-a i Java Scryptu i zrobię swoją stronę internetową i coś na wzór sklepu internetowego dla moich klientów. Zacząłem szukać informacji w sieci, czytać blogi, fora dyskusyjne, wykupiłem jakiś niedrogi kurs, zacząłem się uczyć, kodować.

Poczułem niesamowitą, dziecięcą wręcz radość z tego, co robię. W zasadzie o niczym innym nie mogłem myśleć i zacząłem się zastanawiać, co się ze mną stało. Przecież dwadzieścia lat temu byłem pewien, że chcę zostać programistą, a już totalnym planem minimum była przynajmniej praca w IT. Już w podstawówce mnie to kręciło. Za pieniądze, które dostałem na komunię, kupiłem Commodore C64. W zestawie była książka opisująca komendy i podstawowe zasady języka Basic. Już wtedy, zamiast grać w gry, jak moi rówieśnicy wolałem pisać proste programy i psuć kolegom gry dodając kawałek swojego kodu. Potem miałem Amigę i potrafiłem postawić Workbencha ręcznie, tworząc katalogi i wgrywając do nich odpowiednie pliki pojedynczo wyszukiwane na płytach „magazynu Amiga". W moim systemie operacyjnym nie było ani jednego niepotrzebnego sterownika czy biblioteki i doskonale wiedziałem, które, za co odpowiadają.

Przez ostatnie dwadzieścia lat robiłem wszystko, żeby zarabiać pieniądze, ale zgubiłem to, co było moją pasją, co sprawiało mi radość i dawało satysfakcję.

„Wybierz pracę, którą kochasz i nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu” ~ Konfucjusz.

Jestem Kiki, mam 40 lat i postanowiłem zostać programistą.

Komentarze

  1. Ciekawa historia ... trochę pokrywa się z moją, niestety bez rodzinnego happy end'u. Jestem kilka lat młodszy ale wydaje mi się, że jesteśmy na podobnym etapie. Powodzenia w pogoni za marzeniami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, zapraszam na messengera, chętnie wymienię się doświadczeniami, chociaż moje wszystkie są na blogu, ale chętnie poznam Twoje 😉

      Usuń
  2. Witam, również zaczynałem z c64 :) Zabawy z Basic'iem to była przyjemność. Później już na Amidze wykorzystałem wiedzę przy robieniu "zmieniaczy save'ów" w języku zwanym Amos :) A teraz dłubię strony, robię grafikę i tak to jakoś leci :) Również jestem po 40 :) Ja przesiadłem się z zwykłego operatora produkcji. Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach przejście na Amigę to było coś niesamowitego, ja miałem 1200 w obudowie invinitive, z CDromem i dyskiem 2 GB 🙉 I miałem taki moduł który pozwalał podloczyc do Amigi każdy monitor 😀 Workbench na HD to był kosmos

      Usuń
    2. O tak, dobra sprawa hd w Amidzę :) Pamiętam miałem 1.3GB i nigdy nie udało mi się tego zapełnić :D haha

      Usuń
    3. Co się dziwić, moje ulubione gry: Lord Of The Realm i Civilization 2 mieściły się na 4 dyskietkach 720KB 😂

      Usuń
  3. Dzięki Kiki za ten wpis, postaram się przeczytać wszystkie. Często mam podobne odczucia. W wieku 34 lat zacząłem swoje pierwsze studia w życiu na kierunku: Informatyka. Mam wrażenie, że jest już za późno ale coś mnie pcha w tą stronę. Zresztą 10 lat temu też miałem wrażenie, że wszystko robię za późno. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nigdy nie jest za późno, mój ojciec był elektrotechnikiem i naprawiał radia, telewizory i inną elektronikę, ale w pewnym momencie nikt już nie chciał naprawiać swojego starego sprzętu tylko albo oddawał na reklamację albo po prostu kupował nowy. Mój ojciec w wieku 40lat poszedł na studia informatyczne i od 20 lat pracuje w IT, najpierw na poczcie, a teraz w szpitalu. Trzeba postawić sobie cel, zbudować w głowie wizję swojej przyszłości i za wszelką cenę dążyć do celu, nie poddając się przy niepowodzeniach jakie po drodze będą czekać. Jak ktoś jest zdeterminowany, to w pewnym momencie wszechświat zaczyna mu sprzyjać 😉. Ja 5 lat temu myślałem, że jest już za późno, żeby wyjść z branży finansowej, ale postawiłem sobie to za cel i się udało, teraz poszedłem o krok dalej i jestem przekonany, że osiągnę swój cel. Tego samego życzę Tobie!!!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wygląda na to, że GITarra 😎 (40)

Pociąg "IT" do stacji "Software Developer" odjeżdża z toru przy peronie pierwszym. (41)

Pracuje się, oj pracuje... (44)